piątek, 9 września 2011

amu-am!

Kiedy byłam mała siedziałam przy stole całymi godzinami.

Gdy kończyłam jeść śniadanie - już zjawiał się talerz z obiadem, a gdy tylko skończyłam upychać kotlety w policzkach - pojawiała się kolacja.

Całe dzieciństwo wspominam jako udrękę siedzenia nad stołem, przerywaną wyjściami do przedszkola, w którym karmiono mnie znienawidzoną surową marchwią, co powodowało zwracanie posiłków wprost na panie przedszkolanki. Nie, nie powstrzymało ich to przed wpychaniem mi kolejnych marchewek.

Kiedy dorosłam nie przywiązywałam szczególnej wagi do jedzenia - jadłam aby żyć, z pewnością nie żyłam po to żeby jeść.
W wieku przeddorosłym uznałam, że nie jestem w stanie ugotować niczego bez spalenia garnka, a dodatkowo - to co gotuję nie ma żadnego smaku.
Zarzuciłam więc jakiekolwiek próby - do czasu, gdy spotkałam mojego obecnego narzeczonego. Gdy przyszedł do mnie na pierwszy obiad, uprzedzony o tym, że jeśli sam nie będzie gotował - będzie musiał żywić się kanapkami, był nieco przestraszony perspektywą niegotującej niczego poza wodą na herbatę wegetarianki. Ale... obiadem był zachwycony!

Tak oto moje serce zaczęło podpowiadać kolejne przepisy, a ja - zaczęłam gotować.

Bez przepisów, bez proporcji, jednak na potrzeby bloga postaram się dokumentować gramaturę i składniki :)

Amu-am, kochani, smacznego! Nie bójcie się eksperymentować - wszystko wyjdzie Wam wtedy, gdy podejdziecie do gotowania z fantazją, sercem i bez strachu!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz